Hasło tygodnia - kuchnia węgierska.

Dawno już nie byłem na Węgrzech, a moja ostatnia tam wizyta trwała tylko pół dnia. Za to trafiłem (na piechotę) do Satoraljaujhely, co każdy miłośnik C.K. Dezerterów powinien docenić. ;) W prowincjonalnym węgierskim miasteczku można poczuć się jak w innym świecie: nikt cię nie zrozumie, a studiowanie napisów na witrynach w poszukiwaniu poczty, czy spożywczego ma taki sens, jak czytanie wikipedii po chińsku. No cóż, w końcu jednak udało mi się zjeść pyszny torcik w stuletniej cukierni, znaleźć ten spożywczak i poczuć się bardziej swojsko. Pogryzając paprykową kiełbasę powędrowałem w stronę znajomej Słowacji dumając nad fenomenem mitteleuropy i żałując, że nie było więcej czasu by zagłębić się w tokajskie wzgórza. Dzisiaj wracam wirtualnie i kulinarnie w te rejony. Zabieram ze sobą Marzenę (chce, czy nie ;)) i będziemy konfrontować nasze wyobrażenia o węgierskich smakach z realnymi przepisami i pracą w kuchni. Zobaczymy, czy kilogramy papryki w proszku przypadną do gustu naszym rodzinom. Chociaż nie, Marzena na pewno przygotuje jakieś pyszności-słodkości... :)

Komentarze